Łódzki Przewodnik Wędkarski
Zaplątani w sznurze
Sobotni poranek przywitał nas lekkim mrozem. Łąki i dachy domów pokrywała biała warstwa szronu. Wg.wróżbity Pawła rokowało to na idealne warunki do połowu lipieni.
Szybka kawa lub coś innego wg.uznania i jesteśmy gotowi do wyjazdu na łowisko. Trasę kilku kilometrów pokonaliśmy bez większych przygód i w doskonałych humorach stanęliśmy nad brzegiem Sanu.
Woda krystalicznie czysta a jesień bajkowo wybarwiła drzewa na zboczach gór. Widoki przepiękne zwłaszcza dla tych którzy byli tu po raz pierwszy. Pospiesznie montujemy zestawy i ubieramy w wodery itp.
Ciekawostką było to że pomimo wczesnego poranka niektórzy z kolegów mieli z tym problemy. Kurczowo trzymali sie wnętrza samochodu i nie zważali na nasze prośby i nalegania . Jednak grupowa perswazja przekonała ich aby dołączyli do reszty. Po wystrzeleniu racy wchodzimy do wody. Rozeszliśmy się na kilkuset metrach aby przypadkiem nie pościągać sobie nawzajem czapek z głów i zaczęliśmy łowienie. Przez pierwsze kilkanaście minut wypatrujemy życia na wodzie lecz niestety rzeka wygląda na całkowicie bezrybną. Nastąpiła chwila konsternacji,czy to napewno jest odcinek specjalny,gdzie sa ryby?
Nagle Konrad wypowiedział magiczne słowo – „miałem zbiórkę”. Wszyscy skupiamy się jeszcze bardziej na łowieniu. Po jakimś czasie faktycznie ryby zaczęły objawiać swoją obecność. Z minuty na minutę było ich coraz więcej,w naszych głowach już roiły się liczby złowionych szt. lecz niestety lipienie kompletnie ignorowały nasze przynęty.
Wreszcie ktoś krzyknął JEST,jest pierwszy lipien złowiony przez nasza ekipę na Sanie. Z oddali dał się słyszeć potężny chlupot i było widać gejzer wody,pomyśleliśmy że ktoś ze szkółki muchowej przyciął wielkiego pstrąga lub nawet głowacicę.
Po chwili okazało się że to nasz kolega Tomasz niefortunnie runął do lodowatej jeszcze wody. Cóż,pomyślałem sobie że łapać i chodzić po wodzie to trzeba umić i nie zaprzątałem sobie już nim głowy. Trudno,każdego szkoda. Następne godziny upłynęły nam na zmianie much i wymyślaniu przekleństw pod adresem lipieni,które wciąż za nic miały sobie nasze starania.
Jacek doznał skrajnej depresji i postanowił zaniechać na jakiś czas połowu. W sumie do godzin południowych nie mieliśmy rewelacyjnych wyników. Każdy zaliczył po kilka rybek ale mając na uwadze ilość spławów na wodzie,nasze połowy były raczej bardzo mizerne. Czas na śniadanie i chwilę odpoczynku.
Drugą turę rozpoczęliśmy kilka kilometrów w dół rzeki. Ryby grupowo oznajmiały swoja obecność. Były ich setki,jednak podobnie jak rankiem nie wskazywały chęci do współpracy. Mocno trzeba było się natrudzić aby trafić w ich gusta.
Zbierały tylko wybrane modele much lecz coraz częściej udawało się je złowić. Wiadomo że przy dobrej zabawie czas upływa niemiłosiernie szybko i słońce chowając się za horyzont dało sygnał do powrotu do bazy na kolację. Gospodarz uraczył nas wyśmienitą zupą grzybową i karkówką z grilla. Następnie wszyscy udaliśmy się na kurs kręcenia much i małą integrację.
Noc minęła bez większych przygód i po śniadaniu ponownie ruszyliśmy na łowisko. Mając doświadczenie z dnia poprzedniego nie nastawialiśmy się na rewelacyjne poranne łowienie.
Ryby zaczynały żerować wczesnym przedpołudniem lecz scenariusz był identyczny. Wybiórczo selekcjonowały nasze muchy.
Dopiero popołudniu zaczęło się coś konkretnie dziać. Tak beztrosko mijał nam czas że nie zwróciliśmy uwagi na to że czeka nas długa droga powrotna. Z niemałym bólem wyszliśmy z wody i zaczęliśmy żmudne pakowanie.
To była rewelacyjna wyprawa i mam nadzieje że nie ostatnia.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.