Survivalowy weekend
Po ostatnim wypadzie na kropki, na szaro niebieskie wody Juru Krakowsko –Częstochowskiej, czujemy spory niedosyt.Fajnych ryb było sporo, praktycznie, co rzut branie, zaliczyliśmy po wyjściu ładnego kabana i to one przycjagają nas w to miejsce, kolejny raz.
Od dwóch tygodni obmyślam jak je podejść. Mamy chytry plan, na tę porę roku. Na łowisku trzeba być wcześnie, a dojazd to, co najmniej 2 godziny. Postanowiliśmy jechać w poprzedni weekend z soboty na niedziele.
Mimo że rzeczka ma około 28 km atakujemy odcinek, gdzie ostatnio nam brały. Ja lecę po swoją rybę, a Adaś zaczyna tam gdzie poprzednio połowił.
Chaszcze po piersi, ale co tam, byle go dorwać, choć na chwile. Kary zaczyna łowienie od pierwszej rybki na start w pierwszym rzucie, za chwile druga, ja nadal się skradam. Po kilku latach doświadczenia z cwaniakami, podchodzę go na chłodno, choć chyba troszeczkę skoczyło mi ciśnienie. Ostatnie dwa metry pokonuje na kolanach, jak Bóg przykazał, przeciwnika trzeba szanować.
Dwa tygodnie temu widziałem tu kropka 40+ wyszedł mi dwa razy, ale bez kontaktu. Chwile się zastanawiam, czym go sprowokować, mam nowego killera od kolegi z forum. Sprawdzał się na ciurkach. Zaczynam właśnie od tego wobka. Miejsce dość skromne jak na okaz..Lekki łuk z olchą w korycie i falujące korzenie, pewnie tam stoi. Przecieram okulary, sprawdzam czy węzeł dobrze trzyma, reguluje hamulec i wreszcie posyłem przynętę żeby go sprowokować.
Ten kawałek drewna od Marcina nieźle zamiata ogonkiem w prądzie. Trochę podszarpuje i zwalniam żeby zaburzyć prace tej przynęt. Już kończy się odcinek gdzie mógł zaatakować i nagle mam wrażenie, że widzę jakiś cień ryby!
Mikro sekunda trwa, jak minuta. Niestety wyrywam wobka bez brania z tej miejscówki.Próbuje jeszcze go jakoś skusić, ale niestety lipton, zero, nul.Albo był za bardzo cwany, albo go tam już nie ma!
Oczywiście poniżej łowię kolejne rybki, ale bez szału.Razem z Adamem do wieczora łowimy, co trochę jakieś potoki, ale raczej takie Wiślane. Razem widzimy wyjście sporej ryby i toby było na tyle w pierwszym dniu. Ryb masa, to nie OS tylko zwykła górska rzeka, czy u
Nas w okręgu tak nie może być?
Po dotarciu do kampera
organizuję jakiś wikt i przy browarze i herbacie z pigwa od Karego obmyślamy strategie na następny dzień.
Z rozpaleniem jednorazowego grilla z biedry czkamy jak się ściemni. Wreszcie dopadł nas mege głód.
Pada dziwne pytanie od Adama masz ogień?
Niestety nie pale i nie mam.Houston mamy problem Adaś przeszukuje kampera i nagle jakimś cudem znalazł paczę zapałek uuu
Trochę pod wpływem herbaty z pigwą zaczynamy następny poranek.Plan przy herbacie był taki, Adaś schodzi poniżej mostu i atakuje w górę z wobkien, ja z muchołapką lecę w las po korycie.
Szybkie śniadanie wędkarskie i atakujemy.
Tym razem bez niespodzianek, ryb sporo, ale krótkich. Na nimfę ma mniej brań, ale bardziej skutecznych.
Spin kontra mucha wychodzi podobnie. Zjeżdżamy poniżej Żebrówki Zostawiam Adama na kładce za mostem i sam atakuje pobliską Pilice. Choć wody tu niewiele i raczej płytko, to próbuje coś złowić.
Przedzieram się przez krzaki większe niż ja z wędka i nagle mam telefon od Karego, mam srebrnego pstrąga.
Tłumacze mu, że pewnie tęczak, ale dale upiera się, że srebrny. Jeszcze próbuje na Pilicy coś złowić, ale kolejny telefon od Adama i banda kajakarzy z pytaniem czy biorą? Skuteczne mnie zniechęca.
Na odcinku gdzie Kary wyją dwa tęczaki jest hodowla tęczaka pewnie zbiegi.
Próbuję jeszcze coś złowić, ale trafiają się tylko okonki i potoki. Lipienia nie widziałem może poza jednym, co pognił za nimfą.Do suchej wychodził i zbierał tylko pstrąg. W sumie fajny odcinek i widać, że ryba jest. Adam miał wyjście jeszcze jednej fajnej ryby, ale żar lejący się z nieba, skutecznie nas zniechęca do dalszych połowów. Wracamy, fajny wypad, no i do widzenia czerwone kropki, jeszcze się policzymy. Adam załapał, o co chodzi w łowieniu pstrąga reret 100%
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.